Dostaliśmy sygnały od czytelnika, że pierwsze banery wyborcze, które pojawiły się we Włoszakowicach szybko stały się dużym niebezpieczeństwem dla reszty uczestników ruchu drogowego. Festiwal sprzedawania marzeń za głosy rozpoczął się na dobre.
Tegoroczne wybory parlamentarne zbliżają się coraz większymi krokami, razem z nimi w parze idzie kampania wyborcza, a ta z każdym rokiem przybiera bardziej paradoksalnego wymiaru. "Sprzedawcy marzeń" pojawiają się coraz częściej przy kluczowych miejscach wielu wsi oraz miast. Oprócz marzeń, sprzedają i samych siebie, bo drukując swoje wizerunki na banerach chcą zostać kupieni - na kilka lat do przodu.
Nie dostajemy informacji o składzie produktu, a tylko jego wizerunek. W obecnych czasach chyba dla nikogo nie jest to już wystarczający argument, aby zdecydować się na wybór tego jedynego kandydata, bo czy z oczu można wyczytać wszystko, co za nim się kryje? Oni jednak chcą, aby tak było i rozwieszają plakaty - często jednocześnie nawiązując do dbania o środowisko, dbania o bezpieczeństwo, czy sugerując, że nie warto tylko wierzyć w hasła, a należy zagłębiać się w programy wyborcze.
Jak to się ma do siebie? Nijak. Patrząc prawdzie w oczy, to ich poczynania ani to ekologiczne, ani bezpieczne, a chociaż fragmentu programu na nich nie znajdziemy.
Wychodząc ze świata wysokich marzeń polityków, zostajemy za to obdarowani na tygodnie zaśmieconymi skrzyżowaniami, dodatkowo zaśmieconymi w taki sposób, że stwarzają realne zagrożenie dla innych. Na zdjęciu przesłanym przez czytelnika widać dokładnie, jak wiele ograniczają powieszone banery wyborcze. I gdzie tu troska polityków o nasze bezpieczeństwo?
Zdjęcie wykonane wyjeżdżając autem z parkingu na wysokości głowy - realny poziom widoczności.